piątek, 29 maja 2015

Fju, fju, fjunerals

            Nienawidzę pogrzebów. Tak podsumowałabym ten jeden, na którym zdarzyło mi się być. Oczywisty żal i smutek po stracie bliskiej osoby zastąpiła irytacja, zdziwienie
i poczucie ogólnej niezręczności. Otwarta trumna w kaplicy – po co? Jako ostatnie pożegnanie zmarłego, który niczego nie odczuwa i właściwie wcale go już tam nie ma poza zniekształconą, siną, upudrowaną bryłą lodu, jaką staje się ciało człowieka po śmierci? Przed państwem rigor mortis 
w całej swojej okazałości. Tak blisko, jak nigdy, ale nie na tyle, jak wtedy, gdy spotka to was samych, więc przyjrzyjcie się dokładnie cioci/babci/dziadkowi/wujkowi. Na pewno właśnie o to chodziło temu świętej pamięci komuś, żeby go wszyscy „na zimno” wszem wobec z każdej strony obejrzeć mogli. Ciekawe, jak to wygląda w przypadku kremacji. Też otwiera się urnę i przytula prochy?
            Druga anomalia: imienne podpisy na wieńcach – po co? Żeby pochwalić się przed sąsiadkami i resztą rodziny? Tak, to ja kupiłam ten wielki, to ja, to ja! Patrzcie, tu jest napisane, Wiesława 
z rodziną, adres się nie zmieścił. Nie? To może dlatego, żeby go nie ukradli? Bo jak tu podwędzić podpisane kwiaty, jeszcze właścicielka rozpozna i będzie problem. Albo żeby sobie kurwa zmarły przeczytał?
            Dalej było już tylko gorzej. Ksiądz z wadą wymowy i ogólnymi brakami w retoryce, której zasady powinien znać najlepiej, jako osoba biorąca częsty udział w tego typu „imprezach”. Co jak co, ale porządne czytanie z kartki można opanować już w szkole podstawowej. Do tego doszły jeszcze rytuały związane z mszą, wstawanie, klękanie, znów wstawanie, podawanie rąk. Brakowało jeszcze „podrzuć piłkę i klaśnij”, albo „wkręcamy żaróweczki”. No dobra, to jeszcze można przełknąć z uwagi na cudze poglądy religijne, choć po tak długim braku styczności z tym tematem można się pogubić.
            Na koniec, jak wisienka na torcie, trzech panów grabarzy wyglądających, jakby dopiero wyszli z więzienia po długiej odsiadce, a te białe rękawiczki na ich rękach to tylko dla ukrycia śladów zbrodni, którą mogą w każdej chwili popełnić. Resocjalizacja pełną gębą.
            Może i nadużywam słowa groteska, ale jak inaczej określić to, z czym się zdecydowanie zbyt często spotykam? Wyłącznie tym konkretnym słowem. Niby nie powinno nikogo interesować, co się z nim stanie po śmierci, ale mam nadzieję, że moi bliscy zamiast tych wszystkich cyrków, spalą mnie, wsypią do urny i w razie potrzeby mówienia, wypowiedzą się sami, bez księdza sepleniącego o „naszej grzesznej siostrze, którą dziś żegnamy”.
Swoją drogą, to paskudne uczucie kogoś stracić, nawet jeśli ta więź nie była najmocniejsza. 
Tak, jakby się traciło kontrolę, której się przecież i tak wcale nie miało.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz