Nienawidzę pogrzebów. Tak
podsumowałabym ten jeden, na którym zdarzyło mi się być. Oczywisty żal i smutek
po stracie bliskiej osoby zastąpiła irytacja, zdziwienie
i
poczucie ogólnej niezręczności. Otwarta trumna w kaplicy – po co? Jako ostatnie
pożegnanie zmarłego, który niczego nie odczuwa i właściwie wcale go już tam nie
ma poza zniekształconą, siną, upudrowaną bryłą lodu, jaką staje się ciało
człowieka po śmierci? Przed państwem rigor
mortis
w całej swojej okazałości. Tak blisko, jak nigdy, ale nie na tyle, jak wtedy, gdy spotka to was samych, więc przyjrzyjcie się dokładnie cioci/babci/dziadkowi/wujkowi. Na pewno właśnie o to chodziło temu świętej pamięci komuś, żeby go wszyscy „na zimno” wszem wobec z każdej strony obejrzeć mogli. Ciekawe, jak to wygląda w przypadku kremacji. Też otwiera się urnę i przytula prochy?
w całej swojej okazałości. Tak blisko, jak nigdy, ale nie na tyle, jak wtedy, gdy spotka to was samych, więc przyjrzyjcie się dokładnie cioci/babci/dziadkowi/wujkowi. Na pewno właśnie o to chodziło temu świętej pamięci komuś, żeby go wszyscy „na zimno” wszem wobec z każdej strony obejrzeć mogli. Ciekawe, jak to wygląda w przypadku kremacji. Też otwiera się urnę i przytula prochy?
Druga anomalia: imienne podpisy na
wieńcach – po co? Żeby pochwalić się przed sąsiadkami i resztą rodziny? Tak, to ja kupiłam ten wielki, to ja, to ja!
Patrzcie, tu jest napisane, Wiesława
z rodziną, adres się nie zmieścił. Nie? To może dlatego, żeby go nie ukradli? Bo jak tu podwędzić podpisane kwiaty, jeszcze właścicielka rozpozna i będzie problem. Albo żeby sobie kurwa zmarły przeczytał?
z rodziną, adres się nie zmieścił. Nie? To może dlatego, żeby go nie ukradli? Bo jak tu podwędzić podpisane kwiaty, jeszcze właścicielka rozpozna i będzie problem. Albo żeby sobie kurwa zmarły przeczytał?
Dalej było już tylko gorzej. Ksiądz
z wadą wymowy i ogólnymi brakami w retoryce, której zasady powinien znać
najlepiej, jako osoba biorąca częsty udział w tego typu „imprezach”. Co jak co,
ale porządne czytanie z kartki można opanować już w szkole podstawowej. Do tego
doszły jeszcze rytuały związane z mszą, wstawanie, klękanie, znów wstawanie,
podawanie rąk. Brakowało jeszcze „podrzuć piłkę i klaśnij”, albo „wkręcamy
żaróweczki”. No dobra, to jeszcze można przełknąć z uwagi na cudze poglądy
religijne, choć po tak długim braku styczności z tym tematem można się pogubić.
Na koniec, jak wisienka na torcie,
trzech panów grabarzy wyglądających, jakby dopiero wyszli z więzienia po
długiej odsiadce, a te białe rękawiczki na ich rękach to tylko dla ukrycia
śladów zbrodni, którą mogą w każdej chwili popełnić. Resocjalizacja pełną gębą.
Może i nadużywam słowa groteska, ale jak inaczej określić to, z
czym się zdecydowanie zbyt często spotykam? Wyłącznie tym konkretnym słowem.
Niby nie powinno nikogo interesować, co się z nim stanie po śmierci, ale mam
nadzieję, że moi bliscy zamiast tych wszystkich cyrków, spalą mnie, wsypią do
urny i w razie potrzeby mówienia, wypowiedzą się sami, bez księdza sepleniącego
o „naszej grzesznej siostrze, którą dziś żegnamy”.
Swoją drogą, to paskudne uczucie
kogoś stracić, nawet jeśli ta więź nie była najmocniejsza.
Tak, jakby się
traciło kontrolę, której się przecież i tak wcale nie miało.